„Dzień zwycięstwa życia” urodziłam się w Niedziele Wielkanocną, taka data widnieje w metryce, płeć dziewczynka, córka Jana i Izabelli, czy w tym dniu świeciło słońce, o tym informacji w dokumentach brak. Dom rodzinny, od dzieciństwa pamiętam spoglądającą łagodnie, na mnie z portretu praprababkę Ormiankę, spokojne, pogodne, brązowe oczy, przyczajony w kącikach ust nadchodzący uśmiech, delikatny owal twarzy. Mam jej oczy, rysy twarzy, nos też mam jej. A co z duszą?
Żyliśmy bardzo skromnie, w domu często brakowało pieniędzy, nigdy nie brakowało miłości. Ojciec, profesor Jan Sławomir Samek wykładowca na uniwersytecie, Matka… Uczyli mnie co to prawda, uczciwość, sprawiedliwość, honor, starali wychować na dobrego człowieka.” Ból, ból jest nieodłączną częścią miłości… Elżbietko bądź dobra” powtarzał Ojciec. Rosłam, nie byłam łatwa… Dorosłe życie, rodzina, praca. Zawsze, zawsze na pierwszym miejscu człowiek.
Najpierw praca w teatrze, Teatr Stary w Krakowie ”Taniec Śmierci” A. Strindberga, potem kolejne spektakle w teatrach w Łodzi, w Warszawa „Sezon w Piekle” Rimbaud w Teatrze Dramatycznym, ”Wilk Stepowy” znów w Starym w Krakowie, „Przemiana” Kafki w Nowym w Poznaniu, wreszcie „Dziady”. Kilkadziesiąt realizacji na terenie całej Polski, dramaty- zawsze tematy te niełatwe, „Jak opowiedzieć o istocie duszy? Jak milczeć krzycząc”, rozmowy do białego rana, zawsze w drodze, doba bez wymiaru, ludzie, wspaniali ludzie sztuki… rodzina, mąż, dzieci, tak czasami ja w domu gość…
…praca w teatrze , droga zawodowa czy droga duchowa…
Przyszedł czas gdy poproszono mnie o pomoc tu na Krakowskim Kazimierzu- to już nie był teatr, to było prawdziwe życie; praca w teatrze, jakże błahe wydawały się emocje bohaterów na scenie, wobec prawdziwych losów ludzi. Zapach taniego wina zmieszany ze stęchlizną wilgoci ścian, blade buzie niedojadających dzieci, powiększone źrenice 13-letniego, dziś już nieżyjącego chłopca, znów gdzieś w bramie wąchał klej… słowa czytane po raz dziesiąty, a może czterdziesty, powtarzane aby zrozumieć i zapamiętać, malejący stos kanapek z dżemem truskawkowym przygotowanych przez mamę Wiolki.
Wiele miesięcy trwało zdobywanie zaufania dzieci, jeszcze dłużej ich rodziców, ludzi którym los darował inną drogę do przejścia niż nam– ale to nie znaczy że uczynił ich gorszymi, uczynił nas takimi samymi.
Bycie z nimi nauczyło mnie tak wiele, nauczyło mnie współczucia i pokory, ja starałam ofiarować im ciepło, wiarę w siebie, marzenia… jak być odpowiedzialnym, za tych których się oswoi… jak widzieć sercem. Wspólnie przygotowywaliśmy spektakl „Mały Książę”. Dziś krążąc ulicami Kazimierza spotykam wyrośniętych dryblasów… uśmiech: ”Dobry wieczór pani Elu , co słychać…” – to moi mali chłopcy z gwiazd- już dorośli.
Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii, przyszłam do nich, nie miałam przygotowania aby z nimi pracować, ale miała wiele ciepła którym się podzieliłam. Grupa dorastających dzieciaków prostytucja, narkomania, rozboje, gwałt, molestowanie…12, a może już 18 lat, kilkunastoletnie dzieciaki, a z oczu wyziera im smutek, ból, cynizm… starość. Terapia przez sztukę, czy wędrówka po zakamarkach ludzkiej duszy? Oni i ja, jesteśmy, rozmawiamy – milczymy, rysujemy: „ Moi bliscy, czy moja rodzina; Ludzie Maski; Śmierć – przekroczenie granicy; Jak wygląda mój Anioł ?; Zło, A czy istnieje dobro?; Bezpiecznie, czy jest miejsce gdzie jestem bezpieczny?; Sny; Moje drzewo, czy drzewo szczęśliwe; Seks, pieprzenie; Matka-Mój dom; Gdybym urodził się ptakiem?…”
„Obraz ze snu” – drobna postać dziewczynki w białej koszulce biegnie na paluszkach przez pagórki zielone pokryte miękkim dywanem wiosennej trawy, w kierunku przykrywającego cały horyzont złotego słońca. /narysowała Beata, ma 16 lat, niekochana, niechciana próbowała się otruć, tym razem udało się ją jeszcze uratować /
„Mój dom rodzinny”- duża solidna budowla, jak świątynia, wypalone oczodoły okien i drzwi straszą martwą czernią, spalony, nikt w nim dziś nie mieszka; brudne niebo jak rozdarta sprana szmata, w dziurze widać tylko szarą pustkę, pustkę w której nie ma już „nic”. /narysował Damian, 15-latek wielokrotnie karany za rozboje – rodzice po rozwodzie, bardzo zamożni, pieniądze dla syna na markowe ciuchy mają, tyle że sklepów z markowa miłością do kupienia nie ma/
„Zło” – rozlana plama czerwonej farby zlewa się z arkusza na stół , kapie kroplami czerwieni na jasną podłoga… po środku rysunku jeden przedmiot- okrwawiony kuchenny nóż. /narysował Kamil, taki miły, delikatny blondynek lat 13, o tym dlaczego uciekł z domu nadal milczy tylko z oczu wyziera paniczny strach/
“…rysunki, papier, plama, kreska pozwala powiedzieć im to wszystko co powiedzieć słowami… słów brak. Cynizm, czy wielki ból po utracie tych których się kochało. Pragnienie miłości, niemoc, nie ma komu jej ofiarować. Milczenie, gdy w środku tak wielkie niewypowiedziane pragnienie bycia dla kogoś. Agresja czy lęk przed odrzuceniem, taka przerażająca samotność.” Byłam z nimi kilka lat, twarze, twarze się zmieniały… ale zawsze zagubieni i tak bardzo, potrzebujący ciepła.
Potem praca w Niemczech, przygotowanie i wyreżyserowanie spektaklu w teatrze Goethego, aktorzy kilkudziesięciu niemieckich nastolatków których wychowała ulica i Ja ze znienawidzonego przez niemiecką propagandę kraju – Polka. Jak napisał po spektaklu jeden z dziennikarzy niemieckich ” miałem wrażenie ze emocje rozsadą budynek teatru…” Potem Teatr Ludowy w Krakowie, dyrektor Jerzy Federowicz- obcy człowiek- „chcę w Pana teatrze zrobić spektakl z dziećmi z domu dziecka”- uścisk dłoni i dwa słowa O.K robimy !– dzieci niekochane- premiera – ŁZY, ale te szczęśliwe.
(…)Lata mijały, nowi ludzie, nowe twarze znajomi, bliscy i dalecy przyjaciele… i gdzie w środku ja, mama Ela, Elżbieta, Szefowa… „moi odlotowcy” zwykli mówić o mnie: „ Pani Ela – dawno świat by diabli wzięli gdyby brakło marzycieli, więc choć pomaluj mój świat ”.
(…)Od lat staram się przemalowywać świat, szarość zamieniać w cyklament i róż, w zgaśnięte oczy nasypać brokatu, smutnym buziom podkręcać kąciki ust. Nie zawsze wychodzi „obraz doskonały”, na co dzień tak trudno utrzymać porządek w pudle z farbami, zadbać aby kolory się nie mieszały. Bywa ze nagły powiew złości zabrudzi miseczkę ze słoneczną żółcią i zamiast szczerego uśmiechu powstanie autoportret drwiny. Bywa że przelotny deszcz smutku zmiesza wszystkie kolory w brudną maź i cały świat tonie we łzach…
(…) rok 2007 spotkanie z Jerzym Straczyńskim, bioterapia „nauczyć się widzieć, chwytać w dłonie tęcze światła, poznać sztukę dzielenia się kolorami życia…”
(…)Życie biegnie tak szybko, chwile przychodzą i odchodzą , nie da się zatrzymać chwili ale można zatrzymać pamięć o niej. W nieustannym tempie mijającego życia od lat staram się „ zaplanować przystanek przy chwilach szczęśliwych, choć na moment chwycić je w dłonie, spojrzeć i utrwalić ich obraz w sercu”. Aby pamiętać pisze, aby pamiętać rysuje, aby pamiętać fotografuje, … aby pamiętać, dotyk dłoni, ciepło w spojrzeniu… Światło.
Dziś:), dziś staram się nie odkładać rzeczy ważnych – dziś mam, jutra… jutra mogę już nie dostać..
Elżbieta Anna Sadkowski z domu Samek